wtorek, 14 października 2014

Rozdział 10 "Czasami lubię zaskakiwać."


Muzyka

*Hiley.
Siedziałam na schodach czekając cierpliwie na resztę moich znajomych. W ręku trzymałam zapłaconego papierosa, muszę przyznać, ze dawno już nie czułam się tak świetnie! Wszystkie problemy odeszły, a ja zaznałam zabawy i spokoju. Zrobiłam tak jak mówiła mi Alex, dziewczyna miała pieprzoną rację, wyłączać uczucia.
Co się zmieniło? Minął zaledwie tydzień, a wszystkie moje obowiązki przejęła Ashley. Dziewczyna twierdzi, że sobie z nich żartuje i tak wrócę do formy to znowu będę tą drugą. Moim zdanie powinna się cieszyć, teraz jest tą ważną, a nie szarą myszką obok mojego boku.
~*~
- Hiley! Mówię do Ciebie! - Ashley krzyczała prosto w moje ucho.
- Nie jestem głucha, naprawdę. Powtórzę się po raz kolejny, mam to gdzieś. - odstawiłam na bok pustą szklankę.
- Poddajesz się. Zawsze powtarzałaś, ze tego nie zrobisz, będziesz walczyć do końca i co? Po prostu się poddałaś, zostawiłaś ich, mnie. Powinnaś czasami myśleć o innych!
- Właśnie o to chodzi. Ja myślałam za dużo o innych, a za mało o sobie. - trzasnęłam drzwiami frontowymi.
~*~
Wspomnienia przeżył przez moją głowę, szybko pokroiłam nią na boki aby wyszły z mojej głowy. Drzwi na wprost mnie otworzyły się, roześmiana Amy weszła jako pierwsza, dziewczyna zaczęła mnie kompletnie omijać, jak bym nie istniała. Przeszkadza mi to? Skąd. Za nią wielki Matt Carter. Chłopak, który jako jedyny ma wszytko gdzieś i traktuje mnie jak traktował. Lekko się uśmiechnął w moją stronę, odwzajemniam gest, za Nin wszedł Josh co do niego to nawet nie mam ochoty myśleć, mam tak zwane ciche dni. Jedynie spojrzenia, które nie są zbyt miłe. Ashley weszła tłumacząc coś Harry'emu.
Oh, on.
Tak, on jest, jest bo jest. Wstałam wypuszczając dym z ust, Ashley razem z loczkiem czekali na mnie.
- Nie spodziewałam się Ciebie o tej porze tutaj. - oznajmiła Ashley.
- Czasami lubię zaskakiwać. - uśmiechnęłam się. - Jak wam poszło?
- A obchodzi Cię to?
- Skoro pytam. - przewróciłam oczami idąc do salonu. Każdy zajął się własnym życiem lub po prostu osobą obok, a ja czekałam na jakąkolwiek odpowiedź, której oczywiście nie dostałam. Ignorując ich założyłam na siebie swoją czarną skórzaną kurtkę wychodząc z domu. Zmarnowałam tylko czas czekając na nich, ale czego mogłam się spodziewać? Na dworze było już dość chłodno, ciemno. Szłam nucąc swoją ulubioną piosenkę.
***
- Żebyś wiedział. Szczęka mu opadła. - śmiałam się mówiąc o ostatniej imprezie.
- Chciał bym to zobaczyć. - odparł roześmiany Justin.
- Masz jakieś informacje? Wiesz, nadal nie są zbyt rozmowni.
- Ostano jakoś jest wszytko ściśle tajnie. Ashley nieźle pilnuje interesu. - chłopak upił z mojej szklanki visky. - Ale jak to ja. Wiem od mojego znajomego, który wie od sw..
- Do rzeczy.
- No dobra, nadal nie lubię jak mi przerywasz. - wzruszyłam ramionami. - Podobno jest niezła jadka. Tom ciągle wysyła jakiś chłopaków, a oni nadal sami walczą. Szykuje się niezła wojna. Uważaj na siebie, ciągle jesteś jego cele, a sądzę, ze nie wie o tym co jest między wami wszystkimi.
- O mnie się nie martw. Mam małe plany co do tego chaosu.
- Konkretnie?
- Justin. Jesteś informatorem, nie tylko moim myślisz, ze Ci powiem? I tak wiesz za dużo, kochanie. - pościłam oczko. Zabrałam swoje rzeczy, ze stolika. Żegnając się z przyjacielem, opuściłam bar. Wyjęłam z kieszeni swój telefon, przesunęłam placem po ekranie aby odebrać.
- Mirthon. - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Giffin.
- Czekam na Ciebie już od pół godziny.
- Wybacz mi to spóźnienie, ale wypadło mi coś bardzo ważnego. Nadal jesteś i masz to co miałeś mieć?
- Tak.
- Zaraz będę. - przyłączyłam się. 
*Harry
Siedziałem razem z Jackiem nad papierami, ostatnio nie mam nawet czasu, aby dobrze się wyspać. Przeglądałem wszystkie papiery na temat Toma, jego wpłaty na konto jak i wypłaty i podobne rzeczy.
- Nie tu nie jest warte uwagi. - westchnął Jack.
- Nie mamy na niego nic. Skurwysyn. - przejechałem dłońmi po twarzy. Czuje, że za wszytko jutro nie wstanę. Spojrzałem na zegarek, dochodziła trzecia w nocy.
- Idę spać tobie też radzę. - Odsuwając od siebie papiery wszedłem do swojego pokoju. Jedynie co mi teraz potrzeba jest prysznic i sen.
***
Jechałem do domu Evil, a Zayn spał na fotelu obok. Jak widzę nie tylko ja tutaj jestem zawalony robotą. Wszytko wychodzi skąd naszej kontroli, a teoretyczne odejście Hiley wcale nam nie pomogło.
~*~
Usiadłem obok dziewczyny, która wpatrywała się we gwiazdy.
- Czyli co? Poddajesz się? - zapytałem. Nie odpowiedziała. Trzymając papierosa między ustami wpatrywałam się w nią. Mimo mroku jaki panował idealnie widziałem jej brąz długie włosy, idealną twarz. Była idealna, tylko zbyt jej nienawidziłem.
A może to tylko zwykle przyzwyczajenie?
Jej duże brąz oczy spojrzały na mnie, zamrugała kilka razy, a mnie przeszedł dreszcz. - Zapamiętaj. Ja się nigdy nie poddaje.
- Więc co robisz? - wstała ignorując moje pytanie.
~*~
Cały czas to wspomnienie mi się śni. Nie mogę dać sobie spokoju, skoro się nie poddaje co kombinuje? Wyjeżdżając do garażu podkręciłem muzykę na najgłośniej jak się da. Zayn podskoczył krzycząc "co się dzieje?" Zacząłem się śmiać, wyłączając radio.
- Zabawne. - mruknął Malik.
Skierowałem się do domu, który ostatnio stał się dla mnie bardzo częstym widokiem. Wszedłem bez płukania, wszyscy siedzieli jak zawsze pracując, usiadłem obok Matta, witając się z nim piątka. Muszę przyznać, że jak ktoś by mi powiedział dwa miesiące temu, że tak właśnie będę robił wyśmiał bym go po czym zabił.
- Coś nowego, bo u nas nic.
- Nie mamy nic. Jak by ten facet był zwykłym człowiekiem. Wszytko czyste, nawet pieprzonego mandatu nie ma, rozumiesz? - westchnął Josh. - Nikt nie chce z nami współpracować. - dodała Amy.
- To mamy problem, panowie i panie. - oznajmiłem.


_____________________
Wiem, że krótkie, ale z braku czasu tak właśnie jest :( Przepraszam was!
 Zapraszam na mojego drugiego bloga  http://fafiction-crazy-house.blogspot.com/
Oto zwiastun do niego. https://www.youtube.com/watch?v=o2INREHvqwA

sobota, 11 października 2014

Rozdział 9 "Wypowiedzieli nam wojnę."



*Hiley
Od tamtej akcji minęły zaledwie dwa dni, a cisza między mną oraz resztą przyjaciół jest dość dołująca. Czuje się jak intruz we własnym domu. Czy ja chce tak wiele? Chce, abym oni byli bezpieczni, poza tym sami zgadzali się na rozejm, nikt nie mówił, ze będzie łatwo. Wpatrywałam się w zachód słońca jaki było idealnie widać z mojego okna, w ręku trzymałam ciepły kubek z herbatą. Zimne powietrze chodziło moje ciało jak i pokój, byłam ubrana zaledwie w zwykłe podkolanówki oraz bluzkę Josha. Wszytko było by pięknie, ale nie jest. Nigdy nie jest. Spieszymy się kochać ludzi, ale tak na prawdę miłość jest do bani. Jest twoją słabością, a najgorszym przeciwnikiem jest osoba, którą kochasz. Widząc wyjeżdżający samochód, który dobrze znałam odstawiłam mój czarny kubek na biurko, schodząc z parapetu założyłam swoje trampki. Dzisiaj planowałam kompletnie nie opuszczać tego domu, ani nie pokazywać się nikomu na oczy, ale jak widać życie chce inaczej. Moje włosy były związane w koka, który ledwo się trzymał, a na twarzy nie miałam makijażu chociaż nie jestem osobą, która bardzo się maluje. Obejrzałam się dookoła czy przypadkiem nikogo nie w korytarzu, na szczęście byłam sama co oznacza, ze większość jest, albo na dole, albo wyszli. Schodząc po schodach widziałam jak oczy innych wypalają dziury we mnie, albo wyobrażają sobie jak ginie i mają święty spokój. Mocny zapach pizzy jednak wyrwał mnie z jakichkolwiek myśli. Nic nie jadłam od kilku dni, mój brzuch domaga się jedzenia, ale ja nie mogę muszę być chuda!
- Otworzy ktoś? - zapytałam.
- A nie możesz ty? - odpowiedział Matt.
- A ty? - prychnął podchodząc do drzwi w których stał Zayn razem z Emily. Oboje wyglądali na przejętych, wystraszonych. Gdzie jest Styles? - Jasne, czujecie się jak u siebie. - z sarkazmem powiedział Matt.
- Co się stało? - zapytałam.
- Mamy problem. - westchnął Zayn. - I to poważny. - dodał.
- Do rzeczy Malik! - Ashley wyszła z kuchni z szklanką w ręku.
- Napadli na nas. Pobili Alex. - odpowiedziała Emily. - Wypowiedzieli nam wojnę. - dodała szeptem. Ulżyło mi wiedząc, że nie chodzi o niego. Dlaczego ja się nim przejmuje? Panowała cisza, każdy myślał co teraz, chciałam zapytać gdzie Styles, ale wiedziałam, ze tylko pogorszę sprawę i będzie jeszcze gorzej.
- Co robimy? - zapytałam.
Muszę przyznać, ze pierwszy raz mam kompletną pustkę w głowie. Nie mam pojęcia jaki może być plan, przecież wcale tak miało nie być. On miał się przestraszyć.
~*~
- Nie rozumiecie. Może Tom odpuści i wszystko wróci do normy? - otworzyłam drzwi od mojego samochodu.
- W jakim ty świece żyjesz? Ewentualnie może się bardziej nakręcić. - Ashley usiadła obok mnie. Zapaliłam silnik chcąc ruszyć. Włączyłam radio które zostało za chwilę wyłączone. Przekręciłam oczami wiedząc że tłumaczenie jej będzie zbyt trudne. Dlaczego nie widziała że jednak jest mała szansa? Rozumiem Josha, ale w sumie tez nie zbyt.
- Razem z Kubisiem Puchatkiem i Prosiaczkiem wpierdalamy miód na drzewie, a ty w jakim? - zapytałam z sarkazmem.
~*~
Przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę chciałam rzucić się na nią i błagać, aby przestała się na mnie obrażać. Wiem, może to był głupi pomysł, ale była nadzieja, która podobno jest ważna.
- Gdzie jest do cholery Styles?! - wydarł się Malik.
- Jeszcze tego nam tu brakuje. - sykła Ashley mierząc mnie groźnym wzrokiem. Usiadłam na kanapie obok Krisa. Muszę przyznać, że jestem tutaj kompletnie nie przydatna. Moje myśli wogólę nie były na miejscu, a ludzie mnie nie chcieli do tego jeszcze kompletnie miałam to gdzieś. Chciałam iść do pokoju, zamknąć się i wpatrywać w widoki za oknem, każdy może mieć chwile przerwy, prawda? Pizza przede mną wcale nie uratowała sprawy. Nie mogę jej zjeść bo przytyje, przytyje czyli będę grubsza a tego nie chce. Wymiotować nie mam siły, więc po prostu chyba odejdę. Wstałam krzyżują ręce na piersiach ruszyłam w stronę schodów ignorując pytania, uwagi w moją stronę. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął Styles, który wyglądał jak by nigdy nic. Jego mina była całkiem poważna jak zawsze, ruszył do pozostałych zamierzając mnie wzrokiem od góry do dołu. Odwróciłam się wchodząc na górę. Cóż Tom wygrał, poddaje się.
- Przepraszam tato. - wyszeptałam sama do siebie. Zatrzasnęłam drzwi wracając na parapet. Na dworze było już całkiem ciemno, ale wcale mi to nie przeszkadzało, wpatrywałam się bez celu w gwiazdy. Zawsze wydawało mi się, że gdzieś tam jest mój tata, ale prawdę mówiąc, zawiodłam. Zawiodłam po całości jak zawsze to robię, uciekłam. Dałam się ponieść emocjom. Ból i wściekłość jaka biła od moich przyjaciół zbyt mnie bolała, abym mogła szukać teraz jakieś zakichanej Alex. Cóż owszem powinnam jej pomoc, pomoc im wszystkim, ale kto pomoże mi? Przecież nie mogę pomagać wszystkim, czasami sama potrzebuje pomocy. Trzaskanie co chwile drzwiami doprowadzało mnie do szału, moje zdjęcia na biurku co chwile się trzęsło. Oh, czy ja naprawdę martwię się o jakieś popieprzone obrazki?
Co ze mną Jest nie tak?
Widząc jak wszyscy pakują się do samochodów po czym odjeżdżają z piaskiem postanowiłam zjeść chociaż mały jogurcik. Przecież nie mogę cały czas siedzieć i czekać na śmierć, albo aż zemdleje z głodu. Cisza, w całym domu panowała idealna cisza, która bardzo mi pasowała. Wyjęłam z lodówki jeden naturalny jogurt, a drzwi od domu się otworzyły. Jedynie co przychodziło mi w tej chwili, to ze Bóg mnie nienawidzi. W drzwiach stanął Styles szukający czegoś po pomieszczeniu za niego wyłoniła się Alex cała pobita we krwi. Zauważając mnie powiedział coś do dziewczyny po czym pomógł jej wejść do środka. Przyglądałam się jak ta ostatnia kretynka. 
- Przydaj się do czegoś. Zajmij się nią.
- Styles.
- Muszę iść. Pogadamy później. - drzwi się zamknęły za nim, a ja zostawiając jedzenie na blacie podeszłam do dziewczyny. Jej twarz była całą opuchnięta, a usta oraz brew rozcięta. Przy nosie była widoczna krew, jej oczy były zamknięte. Najciszej jak potrafiłam ruszyłam do łazienki po jakieś waciki i inne rzeczy. "Przydaj się do czegoś." słowa bruneta ciągle powtarzały się w mojej głowie. Co on miał na myśli mówiąc, ze mam się do czegoś przydać? Czy jestem bezużyteczna? Zabierając apteczkę oraz kilka dodatkowych rzeczy wróciłam do śpiącej dziewczyny. Ostrożnie zaczęłam jej wycierać rany.
- Spokojnie nie jestem z porcelany. Harry po prostu zbyt się troszczy. - oznajmiła dziewczyna zabierając ode mnie waciki z wodą utlenioną. Troszczy? On się potrafi o kogokolwiek troszczyć? Alex była naprawdę ładna, nawet opuchnięta.
- Powiesz co się stało?
- Nie jesteś w temacie? Ah no tak, zapomniałam, że właśnie teraz wzięło Ci się na smutki. - prychała. 
- Nie prawda. - broniłam się. - To nie tak. Po prostu nie jestem tutaj sama.
- Oh, ale ty dowodzisz.
- Ashley również.
- Hiley lubię Cię. Mówię całkiem poważnie, ale nie chce, abyś się marnowała. Właśnie Tom wypowiedział nam wojnę, uważasz, że to dobry czas na załamania?
- Nie jestem załamana, nigdy nie byłam, nigdy nie będę. - odpowiedziałam. Tak, właśnie nie jestem załamana. Po prostu czasami muszę chwile pomyśleć, odpocząć.
Alex ma rację, jestem żałosna. Powinnam od razu wziąć się za robotę, a nie robić z czegoś wielkie halo.
- Wyłącz uczucia. - szeptała mi do ucha zasypiając. Wyłączyć uczucia? Kiedyś tak zrobiłam i wcale to nie był dobry czas dla innych, ale dla mnie tak. Miałam wszytko gdzieś, nie przejmowałam się niczym.
No dawaj Mirthon!
*Ashley
- To jest bezmyślne i beznadziejne! - oznajmiłam. Bardzo bym chciała właśnie zapytać o zdanie Hiley. 
- A masz lepszy? - zapytał Matt.
- Tak. Możemy porwać jego człowieka, a nie napadać na jego dom gdzie ma ponad pięćdziesiąt ludzi, a nas jest tylko  dziewiątka! Jak wojna to wojna, ale chyba nie chcemy jej nie przeżyć już pierwszego dnia! - wsparcie przyjaciółki teraz by przydało się najbardziej. Matt zatrzymał gwałtownie samochód, a jadący za nami Black również stanął. Wszytko działo się tak szybko, oni chcieli zemsty, a my mamy im pomoc w misji samobójczej. Cudnie. Zayn wsiadł obok nas cały wściekły.
- Co do jasnej cholery?
- Nie myślisz, ze to misja samobójcza? - zapytałam.
- Nie są przygotowani może nam się udać.
- Oh, a pomyślałeś ile jest ich, a ile nas?
- Dany radę!
- Nie damy! Nie chce być martwa. Wypisuję się. - wyszłam z samochodu. Szłam przed siebie, tak na prawdę nie wiedząc gdzie jesteśmy. Wszędzie dookoła były same drzewa, a na niebie same gwiazdy.
- Bront! Nie wygłupiaj się! - biegnący za mną Zayn krzyczał. Ignorowałam go na tyle ile byłam w stanie. - No dalej! Ashley! Stój! - szybkim ruchem zostałam odwrócona. Moje ręce były na klatce piersiowej chłopaka, który obejmował mnie w pasie. Może wygląda to jak kłótnia zakochanych z daleka, ale wcale tak nie jest.
- Malik, puszczaj. - zaczęłam się szarpać.
- Co jest do cholery jasnej?! - głos mocno wkurzonego Stylesa dobiegł z samochodu. Zayn szybko mnie puścił idąc do niego, mogę przesiąść ze on się jego boi jak małe dziecko. Obserwowałam go, dzisiaj wyglądał jak zawsze, włosy codziennie ułożone w taką samą fryzurę, a ubrania w ciemnych kolorach, tylko oczy inne. Jego oczy nie były jak zawsze, ciemne przepełnione gniewem. Raczej bólem, strachem, troską. Całkiem dziwne jak na takiego człowieka jak on, ale mówiąc szczerze. Każdy jest wystraszony, każdy bez wyjątku. Szyba od czarnego samochodu otworzyła się, a ręka Zayna pokazała, aby jechali w drugą stronę. Mogłam powrotem wrócić do samochodu.
- Udało Ci się. Brawo. - powiedział Kris włączając radio. Położyłam głowie na oparciu fotela wpatrując się w szybę. Może ta wojna nie będzie taka zła? Może uda nam się wyjść bez niepotrzebnych niespodzianek? Kto wie co się jeszcze może wydarzyć, przecież nikt nie zna przyszłości. Jeżeli ktoś by ją znał jaki by był sens życia?

------------------------------------------------------------------------------------------------
HEJ, SIEMANO, CZEŚĆ I CZOLEM :D
Ogłaszam wielki powrót Battle!! Miałam małą zawieszkę, szkołę, sami rozumiecie, ale po dłuższym namyśle postanowiłam was nie opuszczać :P mam nadzieję, że wy mnie też nie opuśćcie.
ROZDZIAŁY będę dodawane raz w tygodniu, CHYBA, ze będę miała dużo nauki, czy cokolwiek innego będzie dodany później.
Zapraszam na mojego drugiego bloga. Linka macie w poprzednim poście jak i obok po prawej stronie :)
WIDZIMY SIĘ W NASTĘPNYM ROZDZIALE I PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY ORAZ INNE NIEDOCIĄGNIĘCIA.